Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niwiński jest literatem, poetą bardzo utalentowanym...
— Zaraz już „bardzo...“
— Ależ tak, tak, czytałam... Niesłychana obrazowość, rzadka plastyka...
Bernadowicz spojrzał na Niwińskiego niechętnie, ponieważ „dusza” przysunęła się do młodego człowieka tak, że nieledwie jego kolan dotykała.
— Otóż, proszę pana, rzecz ma się tak: Nasz żołnierz jest bardzo biedny, nie ma odpowiedniej dla siebie strawy duchowej... Zależałoby na tem, aby mu jej dostarczyć...
Niwiński aż przybladł ze wzruszenia.
— Proszę pani.... To się przecież rozumie... Żebym tylko wiedział, co zrobić, zrobię wszystko, co leży w mej mocy...
— Biorę pana za słowo! — z miłym, kokieteryjnym uśmiechem żywo odpowiedziała „dusza”. — Jako literat musi pan mieć jakieś stosunki z wydawcami.
— Niestety pani —
— A przynajmniej zna ich pan i potrafi pan z nimi mówić. Ja sama jestem wprawdzie bezwyznaniowa, ale napisałam książeczkę do nabożeństwa dla żołnierzy polskich. Jest tam parę modlitw moich własnych.
— Proszę pani! — zmartwił się Niwiński. — Książeczek do nabożeństwa jest aż nadto...
— Ale tam jest też moja modlitwa o honor żołnierza.
Niwiński łypnął na nią oczami tak wyraziście, że zmieniła temat.