Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szony widzieć swą nagość. Szczególną uwagę zwraca na paznokcie i skórę: "jest stara — myśli — wygląda jak zwiotczała szmata". W tym momencie z radioodbiornika, wmontowanego w ścianę łazienki, dobiegają dźwięki fragmentu z Orfeusza Glucka, kiedy to schodzący do podziemi Orfeusz zostaje zatrzymany przez Furie i na jego wstrząsające lamenty chór odpowiada twardym: "Nie!" W tym momencie Hermann Euler czuje nagle, że jest śmiertelnie znużony i skończony. Wciąż przyglądając się swemu staremu ciału rezygnuje ze spotkania z Laurine. Rozproszony wewnętrznie idzie sam do bistra na róg ulicy Vaneau i de Sévres, i tam, w Figaro, czyta tekst przemówienia, jakie wygłosił w Sztokholmie, przyozdobiony pokaźnym zdjęciem zamieszczonym obok. Siedzący obok dobrze ubrany Anglik w jego wieku z młodym chłopcem są całkowicie zajęci rozmową i dopiero w chwili, gdy zjawia się nagle tłum dziennikarzy i fotoreporterów — tamci zwracają na Eulera uwagę.
Tak kończy się opowiadanie. Aby wyświetlić jego sens, trzeba przytoczyć kilka fragmentów przemówienia, które — niczym centralne ogniwo — wiąże całość utworu. Czytał więc Hermann Euler w swojej wypowiedzi: "Stało się zwyczajem, potwierdzonym przez rozliczne epoki odwiecznych doświadczeń, iż człowiek w jakikolwiek sposób wywyższony w stosunku do swoich współczesnych, powinien składać w tym szczególnym momencie podziękowanie swojemu czasowi, ponieważ, choćby sam był wątły, zdradziecki i ze sobą samym skłócony — czas, jaki mu przypadł w udziale, zrodził go, wychował i ukształcił. Nie chciałbym tym słusznym i czcigodnym uczuciom przeczyć. Jeśli widzę siebie i słyszę, to tylko wśród głosów i kroków czasów przeszłych. Dałem z siebie mniej, niż pragnąłem. I gdy w tym momencie wywyższony ponad miarę, mam mojemu, mnie na zawsze danemu czasowi złożyć hołd — staję nieomal bezradny i zagubiony, jedynie zdolny, by wywołać chwilę najpiękniejszą w świecie urojeń, gdy doświadczony Prospero porzuca wszystkie swoje czaty. /.../ Myśl, że moja praca, dzieła moich rąk i umysłu, moje wysiłki i pragnienia mogą przyszłość ulepszyć lub pokoleniom nadchodzącym stworzyć warunki sprzyjające postępowi wydaje się wprawdzie szlachetna, na pewno bardzo ludzka i potrzebna, lecz to, co ludzkie, to, co szlachetne i potrzebne, bywa często tylko złudzeniem. Historia przeczy moralnemu prawu przyczynowości. Nie mamy żadnych podstaw, aby twierdzić, że dobry czyn wywołuje dobre skutki i odwrotnie: zły czyn — złe następstwa. /.../ Dzieją się bowiem na ziemi rzeczy, których nędza i boleść niczym ziemskim nie mogą być okupione".
Nawet w tych kilku fragmentach przemówienia widać zasadnicze i stałe niepokoje Nagórskiego. Znów można dopowiedzieć jego myśli, które płyną podskórnym nurtem: zawsze marzyłem o wielkości i oto osiągnąłem ją wreszcie, ale drogą, którą zawsze uważałem za niemożliwą. Oto z własnych klęsk, upadków i rozczarowań wzniosłem sobie pomnik. Własne rozdarcie uczyniłem treścią mojej pracy; stworzyłem pewien mit o sobie i okazało się, że ta legenda przyjęła się, co więcej, że wyraziła nie tylko niepokój mój, ale i niepokój mojego czasu. Jestem powszechnie znany, moje utwory znajdują się w szkolnych podręcznikach. Czy to nie paradoksalne, że mówi się o moim talencie i niezwykłości, podczas gdy naprawdę każde słowo, które napisałem, wynikało ze słabości i strachu? W istocie, jest to niezwykłe! Rzeczywiście, szczególną umiejętnością musi być demonstracja cierpienia i nędzy w taki sposób, by wzbudzały one zachwyt i podziw. Lecz cóż mi teraz po tym może nawet zasłużonym uznaniu, kiedy jestem już bliski staroś-