Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pelerynę na piersiach, aby się osłonić przed podmuchami wiatru, idzie pustą, zaśnieżoną ulicą w kierunku domu, jest to bliźniacza willa, której jedną połowę zajmują Raszewscy, a drugą: może pułkownik Pasieka z MSW z rodziną /ale jaką?/, a może ktoś z Rady Państwa, może Haliccy, oczywiście bez Łukasza, który już przed paroma laty pokłócił się z ojcem i wyprowadził z domu, mieszkając rozmaicie, przeważnie u swoich dziewczyn, ostatnio u Beaty Konarskiej.
Podchodząc do willi Antek od razu dostrzega, że w pokoju matki świeci się, nie może natomiast wiedzieć, czy ojciec jest w domu, ponieważ okna obszernej mansardy, którą Raszewski przerobił na swój gabinet oraz sypialnię, wychodzą na stronę przeciwną, na ogród. Skoro jednak Antek otworzy drzwi frontowe i znajdzie się w hallu — natychmiast dotrą do niego odgłosy hałaśliwej pijatyki na górze. Jeszcze nie zapaliwszy światła i nie zdjąwszy mokrej peleryny powinien się chyba przez moment zawahać, czy nie wyjść z domu. Nienawiść do ojca. Lecz gdzie pójść i do kogo? Zaczyna żałować, że nie został z Magdą. Lecz nie dłużej niż przez moment. Ksawery Panek? Też natychmiast ten pomysł porzuca. Poczucie bezdomności. Równocześnie, choć bardzo chciałby się znaleźć poza domem, zdaje sobie sprawę, że jest zbyt zmęczony i rozbity, aby jeszcze raz wyjść na dwór i jechać do miasta w poszukiwaniu noclegu. Więc nie zapalając światła wciska swoją pelerynę na wieszak pełen męskich płaszczy, ściąga gumowe wellingtonki, chwilę się waha, czy nie pójść do kuchni, aby napić się herbaty i coś zjeść, jest głodny a przede wszystkim spragniony gorącego napoju, skoro jednak przychodzi mu na myśl, że gdy się znajdzie w kuchni, może się niespodziewanie zjawić ktoś z góry, choćby ojciec — rezygnuje z posiłku i z herbaty, i w wełnianych skarpetkach, ostrożnie stąpając, aby odgłos jego kroków na schodach nie dotarł do matki, wchodzi na górę, u dołu drzwi do pokoju matki, tuż przy podłodze, światło prześwituje wąziutką smugą, Antek stoi bez ruchu nie mogąc się zdecydować na przebycie kilku kroków, jakie go dzielą od pokoju, sąsiadującego z pokojem matki, hałasy z góry właśnie nagle przycichły i Antek jest pewien, że w tej nagłej ciszy i w ciemnościach podłoga bardzo głośno zaskrzypi pod jego krokami, chciałby pójść do łazienki, lecz nie ma odwagi poruszyć się i dopiero gdy wrzawa męskich głosów znów się rozlega — dociera do swego pokoju, możliwie najostrożniej odmykając i zamykając drzwi, a potem nagle osłabły, jakby miał za sobą ogromny wysiłek fizyczny, opiera się plecami o framugę drzwi, czoło ma spocone i dłonie wilgotne, w głębi na wprost, w słabym poblasku niezbyt od domu odległej latarni widać suchy i delikatnie podczerniony zarys wysokiej topoli, drobne, na wietrze wirujące pyłki śniegu, prawem kontrastu może się ten smutny i swojski pejzaż skojarzyć na moment Antkowi z kolorytem światła jakby sączącego się przez płynącą wodę albo gęste listowie, więc z kolorytem, który dzięki soczystej wiosennej zieleni na oknem i drobnemu deszczowi stwarzał szczególnie osobliwe piękno i towarzyszył udręczonym rozmyślaniom umierającego Leopolda, chyba pod wpływem tego przelotnego obrazu Antek głębiej odetchnie i być może dopiero teraz, gdy stan napięcia nagle się w nim rozluźni, poczuje się rozpaczliwie sam i beznadziejnie nieszczęśliwy, tak ostatecznie nieszczęśliwy i samotny, jak może nim być chłopiec dwudziestoletni, którego po raz pierwszy w życiu przygniata prawdziwe cierpienie, a jeszcze nie wie, że czeka go w przyszłości wiele samotności i wiele ciężkich nieszczęść.