Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kojnie dokoła samej siebie, stojącej przed godziną na estradzie Filharmonii i aż nadto dobrze słyszącej własny głos, z trudem wydobywający się z krtani i bez blasku, płasko się przebijający przez nazbyt dla niego gęsty akompaniament orkiestry, dreszcz nią wstrząsnął, więc podciągnęła kołdrę, aby okryć nagie ramiona, i wtedy nagle, jakby tym ruchem udzieliła hotelowej kołdrze lotności czarodziejskiego dywanu, znalazła się w małej i zadymionej salce pewnego nocnego lokalu w Paryżu, przy obskurnej uliczce des Canettes, sinawy od dymu półmrok rozświetlały nieliczne lampy, okryte ciężkimi, ciemno czerwonymi abażurami, w tej tandetnej kolorystycznie scenerii jasne włosy młodego pianisty, który przygrywał na fortepianie nie patrząc na klawiaturę, sprawiały wrażenie pokrytych patyną starego złota, a młodzieńcza twarz pod tym ciężkim hełmem, oglądana z daleka i prawie en face, twarz mężczyzny z północy, blada, o rysach dość grubo ciosanych, z rozchylonymi wargami i oczyma półprzymkniętymi zdawała się swoją egzotyczną obecnością wywoływać z zamierzchłych czasów twarz barbarzyńskiego gladiatora, oczekującego śmierci lub ułaskawiającego gestu cezara, dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to, co pianista gra, to są swobodnie i kapryśnie, jakby do atmosfery lokalu przystosowane, wariacje wysnute z jej ulubionej Pieśni wędrowca, tej czwartej: "Błękitne oczy mojej najdroższej, które wysłały mnie w daleki świat", pomyślała, że ten chłopak o przyciężkiej twarzy barbarzyńcy musi mieć silne, piękne i zdrowe dało, i że chciałaby się znaleźć w jego ramionach i poczuć w sobie jego ciężką męskość, akurat szum prysznicu przycichł, słyszała, wciąż marznąc w nazbyt nakrochmalonej pościeli, chciała jeszcze raz wywołać pod powiekami twarz Aima taką, jaką ją była ujrzała przed półtora rokiem w nocnym lokaliku przy ulicy des Canettes, lecz ten obraz, tak przez sekundę wyraźny i bliski, nagle się w niej rozpadł, słyszała, że Aimo wyszedł z wanny i wyciera się grubym, włochatym ręcznikiem i nagle ogarnął ją strach równie przerażający, jak ten, który przytłaczał ją nieraz, gdy w różnych, lecz zawsze najmniej oczekiwanych momentach dopadała ją znienacka myśl o śmierci, obraz własnego dała nieruchomo, jak kukła, spoczywającego w trumnie, fala chłodu podpłynęła jej pod piersi i wyżej aż ku krtani, chciała usiąść, żeby rozpędzić ten dławiący koszmar, lecz uczynić tego nie zdążyła: nagi Aimo, w jednej ręce trzymający szklankę, a w drugiej butelkę whisky, stanął właśnie we drzwiach, w owym prostokącie światła, który zdawał się należeć do świata całkiem innego aniżeli ten, który w półcieniu trwał tutaj, skóra Aima, jeszcze nie utraciwszy zimowej opalenizny uzyskanej pod promieniami alpejskiego słońca, była wilgotna, włosy opadały mu ciężkim złotem na nieco zbyt niskie czoło.
— Jestem — powiedział.

Ksawery Panek kupił na koncert dwa bilety, jeden dla siebie, drugi w intencjach pedagogicznych, dla Marka Kurana. Lecz Marek przepadł gdzieś od trzech dni i Ksawery daremnie go poszukiwał po różnych lokalach, pojechał nawet wczoraj po południu do Pruszkowa, gdzie mieszkała matka Marka, urzędniczka miejscowej poczty, okazało się jednak, że pani Kuran, niska i otyła kobieta, której przedwcześnie podstarzałe rysy przekazywały dość bezwzględnie i okrutnie, szczególnie w odczuciu Ksawerego, jakie się w przyszłości mogą stać chłopięce rysy Marka, otóż okazało się, że pani Kuran od wielu tygodni nie widziała syna. Ksawery musiał wysłuchać rozlicznych żalów tej samotnej i zgorzk-