Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
niedziela, 19 kwietnia

Przy tej niedużej rozmiarami scenie męczyłem się dokładnie miesiąc /od 18-ego grudnia do 18-ego stycznia/, porzucając ją kilkakrotnie dla innych epizodów wreszcie bezsilność, jaka mnie wobec tego tekstu ogarnęła, przemieniła się w bezsilność o charakterze i ogólniejszym i głębszym, paraliżując wszelką dalszą pracę.
Nie wydaje mi się, aby wątpliwości wobec wierszy Adama Nagórskiego: umieścić je, czy też z nich zrezygnować? — stanowiły istotę wspomnianych kłopotów. Scena pomiędzy Antkiem i Magdą tak była pomyślana, iż Antek, chcąc przerwać przedłużające się milczenie a nie znajdując równocześnie żadnych słów, którymi mógłby Magdę wspomóc, w pewnym momencie zaczyna recytować półgłosem wiersze Nagórskiego, jeszcze zimą maszynopis tych wierszy pokazał mu Ksawery Panek. Antek zrobił sobie wówczas odpis. Już po napisaniu tego epizodu opowiedziałem go przy jakiejś okazji Antkowi L. Okazało się wtedy, że Antek /akurat dzisiaj kończy dwadzieścia jeden lat/ znalazłszy się kiedyś z dziewczyną w sytuacji dość podobnej, zareagował w sposób identyczny, z tą tylko drobną poprawką, iż tekst, który przez pół godziny pewnej dziewczynie recytował z pamięci, był tekstem Bram raju. Miałbym zatem pewne podstawy sądzić, iż ten mój pomysł z wierszami nie jest z punktu widzenia psychologicznego fałszywy. A przecież wyczuwałem w nim i nadal wyczuwam pewną sztuczność. Lecz, czy sztuczność nie może być psychologicznie prawdziwa? Ba! chyba tu tkwi kłopot. Zdaje się, że kształtując postać Antka przeoczyłem pewną cechę jego dość złożonego charakteru, mianowicie próżność i potrzebę podobania się, nawet swoistą kokieterię, swoistą, bo wynikającą przede wszystkim z pobudek intelektualno-artystycznych, nie bez głębszych przyczyn Antek w pewnym momencie swego niedługiego życia myślał o karierze artystycznej i po maturze, zanim się zdecydował na studia filologiczne, zdał egzamin do PWST. Otóż ten element sztuczności /niekoniecznie śmiesznej w sensie pejoratywnym, przecież w zestawieniu z rzeczywistym dramatyzmem sytuacji wprowadzającej niezamierzony przez Antka pierwiastek zabawy, ironii/ zupełnie mi się wymknął, moja pełna sympatia dla postaci Antka zamiast uczynić ją wieloznaczną i barwną uczyniła ją mdłą. Nie demaskując "sztuczności" Antka zrobiłem go sztucznym. Podszepty tzw. dobrych uczuć rzadko dają w sztuce dobre wyniki. Sięgając tak często po ironiczne ingrediencje przy kształtowaniu innych postaci, jak mogłem się w tym wypadku tak pomylić?
Lecz nawet świadomość tej mojej pomyłki nie całkiem mnie uspokaja. Czy błąd nie sięga głębiej? Bo gdybym z całą, na jaką mnie stać umiejętnością wyeksponował ironicznie ów akcent kokieteryjnej zgrywy Antka, czy już same rozmiary recytowanych wierszy, /a również i ich charakter/ nie usunęłyby w cień komentarza? Wydaje mi się, że tak. Chyba sam pomysł był po prostu niedobry, sprzeczny z wymaganiami narracji, bez względu na to, w jaki sposób narrację się prowadzi. Więc co z tym niewydarzeńcem zrobić dalej? Odjąć Antkowi Raszewskiemu okazję do zabłyśnięcia talentem deklamatorskim, inaczej milczenie między dwojgiem młodych poprowadzić, rezygnując ze sprezentowania wierszy Nagórskiego? Prawie na 100% przychylam się ku takiemu rozwiązaniu.