Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odcięci od świata i skazani na śmierć. Na przykład facet w starożytnej Grecji kryje się przed tłumem w świątyni, w średniowieczu facet wtrącony do lochu, z ostatniej wojny mógłby być gość z ulicznej rozwałki, wiesz jeden z tych, co stali pod murem z zagipsowanymi ustami. Współczesną historyjkę sam sobie wymyślisz? Jest pomysł?
Ksawery, czując na sobie spojrzenie Nagórskiego:
— Żadnych praw autorskich nie zgłaszam.
Kuran:
— Słyszysz, Adam? Ten chuj w spirytusie nie zgłasza zastrzeżeń. Więc co? Ty byś zrobił z tego numer, przysięgam ci, Adam, w pierwszej osobie, ty to lubisz. Ale jeżeli ci nie pasuje, może wolisz przypowieść psychologiczną? Zaczyna się banalnie, ale potem jest lepiej. Pewien gość na skutek wypadku traci pamięć i potem z kobietą, którą kochał, powtarza, oczywiście, nie pamiętając, te same dosłownie sytuacje. No? Duża psychologia, nie?
— Rany boskie! — wymamrotał Zaremba — wciąż musicie pieprzyć?
Marek Kuran:
— Kupisz?
— Za ile?
— Moje rachunki kłamały, jak powiada na łożu śmierci twój zasrany Leonardo do jeszcze bardziej zasranego, podstarzałego Salana. Nie znasz mnie. Nie chcę forsy. Wiesz, gdzie ja mam forsę i jaką forsę, gdybym chciał, mógłbym mieć? Wyczaruj u pana Edka ćwiartkę, tobie da.
— Marek! — mówi Ksawery — proszę cię, nie pij więcej.
Kuran:
— Nie widzisz pan, panie zasrany doktorze, że mam teraz z mistrzem konferencję na szczycie? Mam panu powiedzieć, co powiedział pewien sekretarz komitetu powiatowego? Jak jesteście, towarzyszu, taka świnia — tak powiedział — to ja was podsumuję. Adam! mogą ci się nie podobać moje wypociny, ale wyczaruj, Adam!
I Nagórski, w pełni świadomy, że nie powinien tego uczynić, wstaje od stolika cokolwiek ociężale i podchodzi do baru, tym razem wobec Edka Kubiaka bez prawidłowych skojarzeń w przestrzeni i w czasie.
— Jeszcze trochę pana pomęczymy, panie Edku — mówi.
— Jeszcze to samo?
— Właśnie.
— Pan Kuran nie ma dosyć?
— Wszyscy mamy dosyć.
I gdy, wsparłszy się o barowy kontuar, przygląda się, jak pan Edek nalewa wódkę do karafki, przychodzi mu nagle na myśl, że Nike, skoro jest w Warszawie, mogła dzwonić pod jego nieobecność i nie dodzwoniwszy się czeka w mieszkaniu. Dopiero teraz fakt, że opuszczając Kazimierz owego świątecznego ranka, gdy zerwanie wydawało się ostateczne, a wszelki powrót niemożliwy dla obojga, zabrała jednak klucze od mieszkania, staje się dla Nagórskiego szczególnie wymowny, o ileż wymowniejszy od możliwości zapomnienia, zrozumiałego w atmosferze wrogiego pośpiechu, jaki temu wyjazdowi towarzyszył. Nigdy niczego nie zapomina — myśli — zawsze zapominała tylko to, co zapomnieć chciała, zwłaszcza niektóre kłamstwa zapomniała, ileż razy tak było, że gdy do jakiegoś wydarzenia z przeszłości wracałem, ona nie będąc pewna, co mi w swoim czasie opowiadała, mówiła z najszczerszym akcentem: nie pamiętam, zapomniałam. A głos rozsądku mówi w nim