Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 2.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mantis religiosa.
— Właśnie!
Wówczas Ksawery, podniecony drastyczną aluzyjnością:
— Myślisz, że byłoby to nieprzyjemne?
— W pewnym sensie tak — odpowiada Nagórski — bo jeśli przyjemne, to bez możliwości powtórzenia.
— Ba! — na to Ksawery.
Marek Kuran jest zbyt wytrawnym graczem, aby się zdradzić, iż znalazł się nagle w sytuacji kibica. Spośród wielu stanów dobrowolnego niewolnictwa /jak gdyby przymusowych nie było aż nadto dużo; zresztą, być może, łączą się one: dobrowolne i przymusowe? cóż, ostatecznie możemy powiedzieć o granicach, kiedy chcę coś uczynić, a kiedy muszę?/ — jednym z najbardziej pętających człowieka wydaje się stan /rzec by można górnolotnie: nieustanna potrzeba ducha/, aby w każdej sytuacji wygrywać.
Kuran /bo i skąd, jeśli jego mentor nie miał dotychczas okazji wspomnieć o szczególnych obyczajach niedźwiadka i modliszki?/ nie wie nic o langwedockim niedźwiadku, również o modliszce tak pośpiesznie przemienionej w mantis religiosa /mantis? mania? francuskie: manteau, więc może płaszcz? płaszczyk religijny?/, lecz ta nieświadomość natychmiast go, zgodnie z prawidłami gry, mobilizuje. Bowiem podstawowe reguły gry nakazują: nigdy po sobie nie pokaż, że czegoś nie wiesz, że jesteś stropiony, niepewny, że się wahasz; nigdy swoim zachowaniem nie zdradź, więc twarzą, dłońmi, a przede wszystkim wyrazem oczu nie zdradź, że zostałeś zaatakowany, najlepszą odpowiedzią na atak jest spokojna demonstracja absolutnej nieświadomości ataku, atak nie przyjęty traci impet, staje się niewypałem, pudłem, ostrość i ironia rozłażą się jak rozgotowane mięso; wykorzystaj wówczas swój osobisty urok /bez osobistego uroku w ogóle się nie zabieraj do rozgrywek/, uśmiechnij się, zrób cokolwiek, niech to będzie jednak świeże i czyste, może być nawet bezbronne i naiwne, zachowaj się tak, aby nikomu z obecnych, a przede wszystkim stronie atakującej do głowy nie przyszło, że poczułeś się zachwiany i nadwątlony; i nie atakuj natychmiast, to byłoby zbyt prostackie, gra stałaby się dla wszystkich zbyt przejrzysta, tylko głupcy odpowiadają ciosem na cios, to jest poziom "pyskówek", rodzinnych awantur i prymitywnych kłótni miłosnych, dobry gracz tak zagra, aby sytuację niekorzystną możliwie szybko obrócić na swoją korzyść, należy zatem atak zbagatelizować, pomniejszyć, rozcieńczyć, utrzeć zręcznie sytuacji nosa.
I oto, co Marek ma do rozważenia po ostatniej kwestii Ksawerego /z nim osobno się porachuje ludzi, z którymi się kuszuje, należy przerabiać na osobności/: przed sobą ma kieliszek wódki oraz szklankę z wodą mineralną. Moment refleksji i szybka decyzja: sympatyczny, chłopięcy uśmiech, lekki ruch dłoni, prawie nie sposób, żeby się nie zetknąć z nieruchomym szkłem, więc szklanka się przewraca, woda po stoliku się rozprzestrzenia, niechże teraz wszyscy uczeni diabli gonią modliszkę i niedźwiadka!
— Upiłeś się — mówi Panek.
Na to Marek, bardzo wiarygodnie udając zmieszanie i przywołując najsympatyczniejszą barwę głosu:
— Przepraszam, bardzo mi przykro. Czuję się, jakbym przewrócił ustrój.
Po czym, nachyliwszy się ku Ksaweremu, obejmuje go przez ramię i szepce do ucha gorącymi, trochę wilgotnymi wargami: