Strona:Jerzy Andrzejewski - Miazga cz. 1.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wiele lat do internatu, żebym otrzymał odpowiednie wykształcenie i wyrobił sobie charakter, wszystko teraz rozumiem... że też mi to wcześniej nie przyszło do głowy! Rozumiem teraz, dlaczego porzuciłaś teatr.
I gdy wreszcie zamilknie /wszelkie komentowanie jego odczuć w tym momencie byłoby chyba zbędne/ — chwila upłynie, zanim starsza pani udzieli swemu dziwacznemu synowi repliki następującej:
— Dobrze, mogę wrócić do domu, i to zaraz, jeśli sobie tego życzysz, wiesz dobrze, że nikomu, zwłaszcza tobie nie lubię przeszkadzać.
— Ależ, mamo, wcale mi nie przeszkadzasz, przyznaję, niepotrzebnie się uniosłem...
— Nie zauważyłam, żebyś się uniósł. Może nie zawsze rozumiem, co mówisz, trudno, nie dorosłam do twego poziomu, ale intencję czuję doskonale. Odprowadź mnie do szatni, dalej sobie sama poradzę, mogę wrócić autobusem.
— Mamo, przecież to nie ma sensu!
— Ja chcę do domu.
— Posłuchaj, pozwól sobie wytłumaczyć.
— Nie ma nic do tłumaczenia, dzieci i stare kobiety powinny o tej porze spać. Nie fatyguj się, Konrad mi pomoże — dojrzy bowiem siostrzeńca, akurat nie opodal przechodzącego, i przywoła go lekkim ruchem ręki, jeszcze smukłej, choć zniekształconej daleko posuniętym artretyzmem.
A skoro Konrad Keller natychmiast podejdzie do matki i syna, starsza pani powie:
— Cieszę się, że cię widzę, Konradku, pożegnaj ode mnie swoją śliczną żonę...
— Cioteczka chce już nas opuścić? Dlaczego, dziecinna pora.
— Właśnie powiedziałam Adamowi, że dzieci i stare kobiety powinny już iść spać. Było pięknie, uroczo, strasznie ci za wszystko dziękuję, ale wszystko ma swój koniec. Bądź tylko tak dobry i odprowadź mnie do szatni, bo Adam jest bardzo zajęty.
— Mamo! — powie znakomity syn.
Ona wciąż tylko do Konrada:
— I jeszcze ten kieliszek weź, kochanie, dobrze? zachciało się starej szampana, ale straciłam ochotę. Nie tylko starość bywa egoistyczna.
— Źle się cioteczka czuje?
— Ależ nie, dlaczego? Powiedz mi, Konradku, tylko szczerze, tobie i twojej żonie moja obecność chyba nie przeszkadzała?
— Cioteczko!
Prawdopodobnie Adam Nagórski pośpieszy w tym momencie z wyjaśnieniem:
— Mama sobie wyobraziła, że mnie przeszkadza, rozumiesz?
— Nie do końca.
Adam:
— Ja też!
Wówczas Konrad Keller blaskiem swych ciemnych i wilgotnych oczu obdarzy kuzyna, potem ciotkę i powie z akcentem ulgi:
— Już zrozumiałem. Nareszcie czuję, że jestem w rodzinie.

Tymczasem Marek Kuran, wbrew obawom Ksawerego, krążyć będzie po salonach w charakterze skromnego i dobrze wychowanego młodego człowieka. Nawet przekrzywiony krawat doprowadzi do porządku, gdy mijając weneckie lustro w sali pod niebiańską kopułą dostrzeże ten nonszalancki drobiazg, malowniczy na tle dwuznacznych półmroków zadymionej piwnicy, lecz całkiem, jak uzna, nie na miejscu tu-