Strona:Jerzy Andrzejewski - Ciemności kryją ziemię.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże, zmiłuj się nad nami — powiedział padre de la Cuesta.
— Gdzie popełniono zbrodnię? — spytał Torquemada.
— W katedrze, ojcze czcigodny, podczas wieczornych modlitw.
— Zabójcy?
— Obu schwytano.
— Ich nazwiska?
— Vidal d’Uranso i Juan d’Esperaindeo.
Torquemada zmarszczył brwi.
— Nie znam.
— To mali ludzie, czcigodny ojcze. Obaj jednak pozostają w służbach wielmożnego pana, don Juana de la Abadia.
— Tak więc wysoko sięga zbrodnia?
— Ojcze czcigodny, wielebny inkwizytor, ojciec Gaspar Juglar, kazał mi powiadomić ciebie, że to haniebne morderstwo jest najprawdopodobniej wynikiem ogromnego spisku i do ludzi podejrzanych należą osoby piastujące w królestwie Aragonii bardzo wysokie godności.
— Na Boga żywego! — zawołał padre Torquemada — jeśli istotnie jest tak, jak mówisz, trudno mi uwierzyć, aby owe osoby należały do starych rodzin chrześcijańskich. Czy nie należą one do rodzin pochodzenia żydowskiego?
Wysłaniec pochylił z szacunkiem głowę.
— Lud Saragossy przemawia twymi ustami, czcigodny ojcze. Kiedy po mieście rozeszła się wieść, że wielebny Pedro został zamordowany, lud wyległ na ulice, aby ukarać marranosów, obłudników przeklętych, którzy przyjęli wprawdzie naszą wiarę, lecz i z ducha, i z obyczajów pozostali wierni reli-