Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aha! co tam? Co takiego? Co się stało?
— W każdym razie mam cię obudzić o pół do dwunastej, prawda?
— Naturalnie. Dziękuję, przyjacielu.
Poczem krytyk zasnął.
Tak w owych czasach zajmował nas teatr. Czyli będę jeszcze kiedy rozkoszował się tak brytańskim dramatem, jak tych niezapomnianych wieczorów? Czy jakakolwiek kolacja wyda mi się jeszcze kiedy równie smaczna, jak owe flaki i jajecznica ze słoniną, popijane ale’m, które pochłaniałem w ciemnej salce „Starego Albjonu“! Później jadałem wiele kolacji po teatrze i bardzo drogich i bardzo wyszukanych, kiedy moim przyjaciołom przychodziła chęć wyrzucenia pieniędzy. Kucharz z Paryża, fotografję jego zamieściły wszystkie pisma ilustrowane, płacą mu setki funtów. A jednak... jednak jego potrawom jakby brak czegoś.
Natura ma swoją własną jednostkę monetarną; pieniądze, odziedziczone bogactwa, dobrobyt wasz nic dla niej nie znaczy.
Chcecie naprzykład nabyć dobrego apetytu. Natura chętnie go wam udzieli. „Naturalnie, sir, powiada, — mogę ofiarować panu coś doskonałego w tym rodzaju. Mam wspaniały głód i pragnienie, które każdemu jedzeniu nadadzą smak niezrównany. Będziesz pan jadł chętnie i dużo, a wstaniesz od stołu wesoły, odświeżony, z zapasem nowych sił“.
— Tego mi właśnie potrzeba — woła radośnie smakosz. — Jaka cena?