Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się przecie, gdyby tak było. I cóż panu ten człowiek zawinił?
— Zobaczył, o co chodzi, a może się tylko domyślił. — Nieznośne są te aparaty — powiedział, — trzeba się naprzód na nich dobrze poznać“. — Wcale nie, — odrzekłem, — trzeba je poprostu wziąć i powrzucać do wody. Warjowałem poprostu: ani jednej zapałki, a zawsze wożę całe paki. — „Zdarza się czasem, że przedmiot więźnie w aparacie, — rzekł nieznajomy, — w takim razie najlepiej jest wrzucić jeszcze jednego pensa; nieraz ciężar pierwszego nie wystarcza. Drugi obciąga szufladkę i wyskakuje sam, a w ten sposób otrzymuje się żądany przedmiot wraz z dodatkowym pensem. Ja sam nieraz tak kupowałem w automatach“. Zapewne, była to głupia rada, ale człowiek ten przemawiał z taką pewnością, jakby przez całe życie miał do czynienia z temi djabelskiemi maszynami, ja zaś uwierzyłem mu, jak stary osieł. Wrzuciłem pieniądz do automatu, a potem dopiero spostrzegłem, że to był nie penny, ale dwa szyllingi. Do pewnego stopnia gałgan miał rację. Przedmiot wyskoczył, ale zobacz pan, co mi się dostało.
Wyciągnął rękę. Było to pudełko cukierków.
— I to kosztuje mię dwa szyllingi i pensa, — rzekł z goryczą. — Jeżeli uda mi się sprzedać, dostanę akurat trzecią część.
— Włożyłeś pan pieniądze nie tam, gdzie potrzeba, — powiedziałem.