Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie ulega wątpliwości, że niema dlań najmniejszego szacunku. Rozmyślnie jakby narusza prawidłowość swego chodu, aby jawnie go obrażać. O pół do trzeciej bije trzydzieści ośm uderzeń, a w dwadzieścia minut później oświadcza, że jest dopiero pierwsza.
Czyliżby to było skutkiem tego, że pogardzając swym władcą chce mu to okazać? Powiadają, że pan nie jest nigdy bohaterem w oczach swej służącej; czyżby i czas również, ze swojem nieruchomem obliczem, był jedynie mijającą wątłą istotą — może odrobinkę większą niż inne, ale nic więcej — w oczach swego starszego sługi? Albo może, idąc bezustanku przez długie, długie lata, zegar przekonał się wreszcie, jak marny jest ów czas, wydający się przerażonym oczom biednego człowieka takim nieograniczonym i nieskończonym?
Może wybijając swoje trzydzieści, albo czterdzieści uderzeń, mówi sobie z drwiącym uśmiechem: „Znam cię przecież dobrze, mój Czasie, chociaż głupi ludzie obawiają się ciebie, poczytując za jakieś bóstwo. Czemże jesteś, jeśli nie złudą i snem, jak wszystko na tej ziemi? A nawet mniej jeszcze, albowiem przeminiesz i nigdy już nie wrócisz. Nie bójcie się go, nieśmiertelni ludzie! Czas — to tylko cień ziemskiego życia na bezkreśnej równinie Wieczności!“