Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„B“ znaczyło bernardyn, „F“ — foxterrier, a „L“ leonberger. Wszystkie te psy sprowadzał Bretschneider od Szwejka do dyrekcji policji. Były to pokraczne kundle nie mające nic wspólnego z jakimikolwiek rasowymi psami, za jakie je Szwejk sprzedawał.
Bernardyn był mieszańcem jakiegoś partackiego pudla i bardzo byle jakiego burka, których jest pełno na ulicach, foxterrier miał uszy jamnika, był duży jak pies rzeźnicki, a nogi miał takie pałąkowate, jakby właśnie przebył angielską chorobę. Leonberger łbem przypominał kudłaty łeb stajennego pinczera, ogon miał ucięty, był niski jak jamnik, z zadek miał taki goły, jak słynne amerykańskie pieski — naguski.
Potem poszedł do Szwejka detektyw Kalous i kupił jakiegoś wystraszonego potworka przypominającego hienę cętkowaną, z grzywą szkockiego owczarka, a w pozycjach sekretnego funduszu znalazła się notatka: D... 90 K.
Ten potworek musiał reprezentować doga...
Ale nawet Kalousowi nie udało się usłyszeć czegoś od Szwejka. Zyskał on akurat tyle, co i Bretschneider. Najzręczniejsze dyskursy polityczne umiał Szwejk przeprowadzić na temat leczenia nosacizny u szczeniąt, a najchytrzej i najpodstępniej zastawiane sidła miały tylko ten jeden skutek, że Bretschneider nabywał od Szwejka coraz pokraczniejsze kundle, pokrzyżowane wprost fantastycznie.
I na tym skończyła się kariera sławnego detektywa Bretschneidera. Kiedy w mieszkaniu swoim miał już siedem takich kundli pokracznych, zamknął się razem z nimi w pokoju i tak długo nie dawał im nic jeść, dopóki go nie pożarły.
Miał tyle honoru, że skarbowi zaoszczędził kosztów swego pogrzebu.
W jego służbowych papierach w dyrekcji policji w rubryce „Awanse służbowe“ znalazła się taka uwaga, pełna tragizmu: „Pożarty przez własne psy“.