Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go kanonika, jednym słowem, figura. Przechodził tam kiedyś pan namiestnik, spojrzał na siebie, i zaraz musieli to lustro zdjąć.
Nadporucznik odwrócił się, westchnął i uznał za słuszne zająć się raczej kawą ze śmietanką niż Szwejkiem.
Szwejk gospodarował w kuchni i nadporucznik Lukasz słyszał jego śpiewanie:

Maszeruje Grenevil przez Prochową bramą,
Szable im się błyszczą, a dziewuchy piszczą...

Potem słychać było inną piosenkę:

My, żołnierze, mamy święta,
Karty, wódka i dziewczęta,
I pieniędzy pełen trzos,
To ci los, to ci lo-ho-ho-hos...

— Takiemu bydlakowi wszędzie dobrze — pomyślał nadporucznik i splunął.
We drzwiach ukazała się głowa Szwejka:
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że przyszedł ordynans z koszar, żeby pan się zaraz stawił u pana pułkownika.
I poufnie dodał:
— To pewno z powodu tego pieska.
— Już wiem — rzekł nadporucznik, gdy w sieni ordynans chciał mu się meldować.
Rzekł to głosem stłumionym i wychodząc rzucił na Szwejka spojrzenie miażdżące.
Nie chodziło o raport, ale o coś gorszego. Pułkownik siedział w fotelu ponury i zachmurzony, gdy nadporucznik wszedł do jego kancelarii.
— Przed dwoma laty, panie nadporuczniku, życzył pan sobie dostać się do Budziejowic do dziewięćdziesiątego pierwszego pułku — mówił pułkownik. — Wie pan, gdzie są Budziejowice? Nad Wełtawą, tak nad Wełtawą, tam, gdzie wpada do niej rzeka Ohrza, czy coś takiego. Miasto jest duże, że tak powiem, przyjemne, i jeśli się nie mylę, ma ono nadbrzeże.