Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nas w jakiś sposób dostał papierosów i wtedy tamten zaczął z nami rozmawiać i prosić o dym. Nie daliśmy mu nic.
— Już myślałem, żeście mu dym dali — odezwał się Szwejk. — Oczywiście, że całe opowiadanie byłoby zepsute. Taką szlachetność spotyka się tylko w opowieściach, ale w garnizonie przy takich okolicznościach byłoby to głupotą.
— A deki nie daliście mu? — zapytał jakiś głos.
— Zapomnieliśmy.
Powstała cicha dyskusja, czy powinien był dostać dekę, czy nie. Większość wypodziedziała się za deką.
Gawęda powoli zacichała. Ludzie zasypiali drapiąc się pod pachami, po piersiach i brzuchach, to jest po miejscach, gdzie w bieliźnie trzyma się najwięcej wszy. Ci, co byli senni, przykrywali głowy zawszonymi dekami, żeby im nie przeszkadzało światło naftowej lampki.
Rano o godzinie ósmej zawołano Szwejka, żeby poszedł do kancelarii.
— Z lewej strony drzwi koło kancelarii jest spluwaczka. Bywają w niej niedopałki — pouczał Szwejka jeden z towarzyszów niedoli. — Na pierwszym piętrze będziesz przechodził także obok spluwaczki. Korytarze zamiatają dopiero o dziewiątej, więc i tam coś będzie.
Ale Szwejk zawiódł ich oczekiwania. Nie wrócił już do szesnastki. Właściciele dziewiętnastu par gaci kombinowali i zgadywali, co się stać mogło.
Jakiś piegowaty żołnierz z landwery, który miał najbujniejszą wyobraźnię, rozgłosił, że Szwejk strzelił do swego kapitana, że więc dzisiaj odprowadzono go na motolski plac ćwiczeń na egzekucję.