Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wi wypadnie monstrancja z rąk. Stawiał całą swoją porcję chleba przeciwko dwom uderzeniom po gębie i zakład wygrał.
To, co napełniało dusze wszystkich obecnych w kaplicy, gdy patrzyli na spełnianie obrzędów przez feldkurata, nie było mistycyzmem wierzących ani pobożnością szczerych katolików. Było to uczucie, jakiego doznajemy w teatrze, gdy nie znamy treści sztuki, gdy akcja się wikła i z napięciem oczekujemy rozwiązania. Pogrążyli się w podziwianiu obrazu, który im z tak wielką ofiarnością dostarczał ten pan feldkurat przy ołtarzu. Oddawali się estetycznemu przeżywaniu piękna ornatu, który feldkurat włożył na lewą stronę i w cichym porozumieniu i podnieceniu obserwowali wszystko, co się działo przy ołtarzu.
Rudy ministrant, dezerter ze sfer kościelnych, specjalista w drobnych kradzieżach, z 28 pułku, uczciwie usiłował wywołać z pamięci cały porządek, technikę i treść mszy świętej. Był on jednocześnie ministrantem i suflerem feldkurata, który z całą lekkomyślnością przerzucał karty mszału i zamiast zwyczajnej mszy zaczął odśpiewywać roraty, ku uciesze wszystkich obecnych.
Nie miał on ani głosu, ani słuchu muzycznego i pod sklepieniem kaplicy ozwały się okropne kwiki i jęki, jak w świńskim chlewiku.
— Ten się dzisiaj spił! — powtarzali zgromadzeni przed ołtarzem z całkowitym zadowoleniem i radością. — Ale jest wlany! A to go wzięło!
Na pewno się schlał gdzieś u dziwek.
Już przynajmniej po raz trzeci ozwał się od ołtarza śpiew kapelana: „Ite missa est!“ — jak bojowy ryk Indian, aż brzęczały szyby.
Potem kapelan spojrzał raz jeszcze do kielicha, czy nie została tam choćby kropelka wina, uczynił ruch pełen złości i odwrócił się do słuchaczy: