Strona:Jarema.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jadwiga, a jasne dwie łzy stoczyły się po jéj ślicznéj twarzyczce.
Proboszcz puknął niby z gniewem w tabakierkę i rzekł:
— Tom źle zrobił, żem czas i wypadki wyprzedził, chociaż mówią, że ludziom genialnym często się to wydarza.
Żartobliwy zwrot mowy księdza proboszcza uspokoił matkę, a nawet i Jadwisia uśmiechnęła się przez łzy, które jeszcze ciągle jedna po drugiej z jéj ślicznych ocząt umykały.
Musiała uwierzyć matka w szczerość Jadwigi. Rumieniec i łzy były to tylko oznaki, że ksiądz proboszcz napomknięciem o Władysławie zeszedł ją niespodzianie. O żadnym Władysławie nie myślała ona wcale, a to z tej prostej przyczyny, że żadnego nie znała; ale myślała właśnie o kimś, który jeszcze nie miał imienia, a który, jak ongi jej ojciec nieboszczyk, ujrzy ją gdzieś, najprawdopodobniej w kościółku, poraz pierwszy, który ją, a ona jego, pokocha i pójdzie z nim na kobierzec ślubny... Tak to marzyło sobie piętnastoletnie dziecię, gdy nagle proboszcz wyjechał z jakimś panem Władysławem, jakby to już była rzecz skończona. I jakże tu nie spiec raczka aż po rąbek sukienki, jakże powstrzymać łez kilka tak przyjemnych, tak jakoś słodkich?
Płakała więc Jadwiga szczerze i serdecznie, bo z tym płaczem było jej jakoś tak dobrze, tak przyjemnie! Łez tych nie zamieniłaby dzisiaj za wszystkie skarby świata. Matka myślała, że te łzy odnoszą się wyłącznie do rocznicy śmierci ojca, że bolesne uczucie sieroctwa wycisnęło je z głębi serca. Więc téż nie