Strona:Jarema.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Garalewicz był człowiekiem należytéj energji, i tak się zręcznie około sprawy zawinął, że za kilka dni wyglądał już Jarema na świat boży, przez mało okienko aresztu dominialnego, zakuty w ciężkie, podwójne kajdany.
Co sobie wtenczas Jarema w kędzierzawéj gło~ wie swojéj rozbierał, trudno wiedziéć. Był smutny i ponury, a często zgrzytał zębami. Zdaje się, że czasami jakaś jaśniejsza myśl przebiegała mu po czole, bo twarz rozpogadzał i uśmiechał się. Zapewne obraz jasnowłoséj Nastusi przebiegał mu wtedy przed oczyma...
Jarema wiedział, co go czeka. Wiedział, że za kilka dni będzie żołnierzem, i wiedział także, iż w obrębie władzy reprezentanta dominialnego zawsze w ten sposób rekrutowano do wojsko.
Nie dziwił się więc wcale, że go wsadzono do kozy i założono mu na nogi i ręce kajdany piętnastofuntowe.
Lżéj mu się nieco zrobiło, gdy po kilku tygodniach wyszedł z ciemnego aresztu i wlazł na wóz, który pod eskortą chłopów miał go odwieźć do miasta obwodowego.
I dziwna rzecz: chłopom, eskortującym go z pałkami, wcale nie miał tego za złe. Rozmawiał z nimi uprzejmie; mołojce wyszli tłumem przed karczmę, aby pożegnać ukochanego wodza, i chórem zaśpiewali, że on idzie od nich w cudze strony, idzie służyć na „czudzyni“ i zapomni o dziewczynie z czarnemi oczyma.
Jarema rozpłakał się i zakrył oczy. Zdawało mu się, że między ciekawymi ujrzał także i Nastusię...
Dziedzic przejeżdżał właśnie koło karczmy. Oba-