Strona:Jarema.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

częło szczęście jego podkopywać, a nawet panna Zofia, która najdłużéj Jaremie sprzyjała za to, że dla miłości posunął się aż do kradzieży kanarka, odstąpiła go teraz, widząc, ze Jarema wyprawia codzień gorsze burdy.
Było już więc powszechne przeciw Jaremie zniechęcenie we dworze; reszty dokonał mandataryusz.
Pewnego bowiem poranku przyszedł mandataryusz do kancelaryi dziedzica i długo z nim rozmawiał. Ślepy kucharz, który przypadkiem miał względem mięsa jakiś do dziedzica interes, zatrzymał się także przypadkiem pode drzwiami kancelaryi. Ślepi ludzie mają zazwyczaj słuch doskonały; więc rad nierad wysłuchał kucharz całą z mandataryuszem rozmowę.
Opowiadał późniéj ogrodnikowi, jak mandataryusz coś o Szymku mówił i o tém, co ludzie coraz głośniéj między sobą gadają; o złém życiu Jaremy i o potrzebie, aby go z dworskiej służby uwolnić, inaczéj dziedzic i mandataryusz będą mieli korowody z różnemi komisyami, czego jednak obaj unikać powinni.
I musiał dobrze słyszéć ślepy kucharz, bo w kilka dni potém dziedzic zawołał Jaremę do kancelaryi, i długo, długo z nim rozmawiał. A gdy Jarema wyszedł na kurytarz, przechodziła tamtędy panna Zofia, i nic nie mówiąc, wcisnęła mu do ręki talara z Matką Boską. Jarema przyszedł do kredensu, zawinął swoje manatki, a otarłszy łzy, zarzucił węzełek na plecy i wyszedł ze dworu.
Ogrodnik i kucharz dziwili się, że Jarema tak spokojnie, jak baranek, wyszedł z kredensu. Byli na to przygotowani, że jednemu i drugiemu zostawi ja-