Strona:Jarema.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wątpię, że na podobnéj reformie obyczajów zyskałaby statystyka małżeństw. Ale czy kobietaby na tém zyskała, o tém wątpię. Cały urok kobiety na tém zależy, że jest słabą, wątłą istotą, potrzebującą opieki mężczyzny.
— To zwykły głos każdego konserwatyzmu, tego pierworodnego grzechu zgrzybiałéj Europy! — odparła Otylia. — Kobieta w Europie nie chce nic zdobywać, przeciwnie, pragnie gorąco, aby była zdobytą. Ale cóż robić, jeśli z każdym dniem mniéj jest zdobywców?
Przyszedł powoli do siebie stary kawaler o czarniawych włosach, przysunął się bliżéj na ławce i rzekł:
— Cóż nam z fortec zdobytych, jeśli fortece niedotrzymują kapitulacyi?
W téj chwili od szarego końca niemych spektatorów dał się słyszéć stuk naciąganego kurka. Wszyscy zwrócili głowy w te strony.
Pan Filip stał pod słupem altany i trzymał w ręku rewolwer. Koło niego było kółko mężczyzn, którzy przed godziną zaproponowali Filipowi strzelanie do celu. Pan Filip, który jako myśliwy i zawołany amator broni nigdy nie był bez strzelby, pistoletu lub rewolweru, dał naciąganiem kurka hasło przyjaciołom, że już czas strzelać do celu.
Tym sposobem zeszedł się nagle rewolwer ze wspomnioną niedawno fortecą i dał nowy wątek do wyczerpującéj się już rozmowy.
— Brawo! — zawołał łysy jegomość, — zaledwie wspomnieliśmy o fortecy, pan Filip zaraz wziął broń do ręki! Niech żyje pan Filip, zdobywca fortec niezdobytych!