Strona:Jarema.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żyd ukradł, ale pan komisarz nie kazał na niego naciskać. Pan komisarz jest człowiekiem sumiennym; nie chce on nieszczęścia drugich. Żyd ma najlepsze mięso na cały obwód... W herbacie było dużo rumu... Coś mi się oczy kleją... Panna Nowowiejska...“
Na tém kończył się dzienniczek koncept-praktykanta obwodowego.
Amtsdiner Huber, zachęcony słowami przełożonego, kazał sobie lokajowi dać arkusz białego papieru i próbowal także na nim skreślić myśli i wrażenia dnia dzisiejszego. Po kilku przemazanych słowach i trzech żydach, napisal Huber:
„...Szczęście wielkie, żem dzisiaj karku nie zlamal. Głupia ta Nowagóra. Moja żona jest dziesięć lat starsza odemnie, a Babetta ma lat ośmnaście... Powinienem zawsze tę Nowągórę omijać. Dziś mi Pan Bóg darował, mam kark cały i żebra całe. Zrazy polskie były przesolone. Kasia pokojówka ma czarne oczy. Landsdragon Hans pożyczył u mnie brzytwy, która mnie kosztuje dwa cwancygiery. Chłopi nie lubią dziedzica, bo na niego robić muszą. Powiedziałem im to i owo, jak to zazwyczaj komisarz gada. Chlop powinien wiedziéć, kogo się trzymać. Powiedzialem wójtowi, że jak będą co mieli na dziedzica, to niech przyjdą do Hubera, a Huber zaprowadzi ich do starosty, gdy będzie w dobrym humorze. Zrazy były przydymione, kminkówka nieszczególna...“
Tutaj koniec dzienniczka amstdinera, bo olbrzymia plama atramentu usiadla na drodze, jak góra św. Antoniego przed wozem sołtysa Jędrzeja.
Jarema tymczasem leżał w piekarni na piecu