Strona:Jarema.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czekajmy jeszcze trochę. Pójdę od was w świat, a kiedy wrócę, będziemy wiedzieli, co robić.
Wziął kapelusz i zwrócił się ku drzwiom. Cała gromada w milczeniu wyszła za nim. Nikt go o dalsze plany nie pytał, bo wszyscy byli przekonani, że Jarema działa za wyższą jakąś radą, która tylko dobro gromady może miéć na celu. Ślepo więc uwierzyli słowom jego, że skoro wróci, będzie inaczéj.
I jeszcze téj saméj nocy zniknął gdzieś ze wsi Jarema.
I nie bylo go dwa tygodnie.


Był to dzień piękny, gorący. Śpiew skowronka wznosił się ku niebu, które było czyste i jasne, jak oblicze stwórcy. Lekki wietrzyk przesuwał się wśród gałęzi lip i topoli, a w powietrzu unosiła się woń kwiatów, która kołysała duszę do słodkich marzeń.
We dworze nowowiejskim był to dzień uroczysty: obchodzono urodziny wdowy. W tym dniu miały się także odbyć zaręczyny Jadwigi z panem Władysławem.
Już z rana zawitali najbliżsi sąsiedzi i przyjaciele: pułkownik i proboszcz. Wdowa wyszła naprzeciw nim w stroju żałobnym i rzekła:
— Dzień dzisiejszy jest rozkoszą dla serca matki, ale rozkosz tę muszę czémś okupić.
— Dla Boga! — zawołał pułkownik — może znowu co dla chłopów, dla tych ludzi niewdzięcznych!...
Ale spojrzawszy na proboszcza, zamilkł nagle,