Strona:Jarema.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ciężko za to pokutuję, bo we dnie i w nocy nie mam spokoju... W kilka miesięcy po ślubie, za moją namową, odprawił się Walek ze służby i poszliśmy oboje do miasta, gdzie Walek zgodził się za stróża do sklepu.
Kobieta otarła łzy fartuszkiem i mówiła po chwili:
— Ten, któregom lubiła, był wtedy w mieście. Ztąd były częste kłótnie między mną a Walkiem. W końcu rozchorował się Walek i umarł w szpitalu, a jam wyjechała z miasta z tym, któregom lubiła...
— I któż to był... Jarema? — zapytał z ciekawością kucharz.
Zdawało się kobiecie, że kucharz tak dziwnie wymówił imię Jaremy, jak jeszcze nigdy nie słyszała. I w saméj rzeczy tak szczególne jakieś echo odpowiedziało ze wszystkich kątów piekarni, że kobieta mimowolnie się wzdrygnęła, a ogrodnik, przebudziwszy się, stanął na ziemi równemi nogami i głośno zaczął odmawiać:
— Orędowniczko nasza! święta Boża Rodzicielko! módl się za nami!... Rószczko Aarona — wieżo z kości słoniowej...
I nie dokończył, bo właśnie w téj chwili jasna błyskawica przeleciała wzdłuż nieba, a na szybach okna odbiła się jakaś straszna postać.
Ogrodnik i kobieta krzyknęli z przerażenia; a tymczasem straszny grzmot zatrząsł dachem, aż krokwie zatrzeszczały!