Strona:Janusz Korczak - Uparty chłopiec.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bogacą się handlarze tych jajek jedwabnika. Drogo każą płacić, każdy chwali swoje, każdy obiecuje, każdy swój towar chwali.
Za nasiona tureckie, greckie, kaukaskie, każą płacić drogo, ale obiecują:
— Za rok będzie już dobrze. Za rok zobaczycie. Urodzą się zdrowe jedwabniki.
Ale mija rok, pięć lat. A zaraza i nieurodzaj trwają dalej. Co robić?
Gąsienice, motyle nie chcą jeść, nie rosną, nie pracują, giną. Co robić? Dlaczego tak jest?

Jeden uczony agronom mówi: trzeba morwę posypać cukrem. Drugi mówi: trzeba polewać liście winem. Trzeci mówi: lekarstwo na tę zarazę to sadze; czwarty mówi, że smoła. Każdemu zdaje się, że znalazł lekarstwo.
Opisali tę chorobę. Nic nie pomaga.
Radzą uczeni w akademii, kiwają głowami, a gospodarze głodują.
— Ratujcie — błagają.
Posłali list do ministrów i do senatu. A ten list podpisało cztery tysiące gospodarzy.

Motyle składają jajeczka na jesieni.
Widziałem te jajeczka jedwabników. Tak wyglądają, jak nasiona.