Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młody kikiriki. Ale czujesz: nie rodak, nie ziomek, nie swojak, — obcy.
Kraj egzotyczny, — kolibry, motyle, aromaty, papugi. — Nie: szary wróbel, niezapominajka. Palma — palma, obcy wyraz jej twarzy i obojętne spojrzenie — i wobec wierzby — pokraka.
Komar, osa, pluskwa rodzima, — nie tse-tse, boa, nie śmiercionośny pająk.
Albo ichnie delikatesy, smaki, sosy, wety i sorbety, wyszukane wina, papryki i frykasy. — Żresz, otrząsasz się, bo moda, prestiż, — ale tęsknisz: kiełbasa krakowska, żubrówka, chrzan, piernik toruński, rodzimy bigos.
Ale czuj duch, obywatelu. Bo sidła, pułapka, matnia. Bo nie na tym koniec. Nie tylko rach ciach, dziś-dziś i hop sa sa; i hasasz, i wiwat na paradzie i w klapie marynarki. — Mówiłem: jeden — „co dadzą, co urwę“ — i „mało, ubogo“, — niezadowolony; a drugi: „co dam, — nie co mnie, ale co ja dołożę“.
Zebraliśmy szkło potłuczone i niedopałki papierosów, zatłuszczone papierki, — zrobiliśmy kładkę — wygodniej do kąpieli, — czysto, — nogi nie skaleczysz, nie grzęzną w błocie — i kwiaty podlane — czyn obywatelski, — plus, — na małym odcinku — no tak, — ile sił, czym chata bogata.
Nie — nie. — Nie przeszkadzaliście mi, przeciwnie, — pomogli. — Ot, przypomniało mi się: ciągnij, kawalerze. Dobrze mi było z wami i trochę bardzo wesoło. — Dziękuję...