Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To ci się nie podoba, tak być nie powinno, szkoła tak, a ty tak. Głupio, źle. — Ale co robić? — Ciągnij, kawalerze. Albo wymyśl, jak Edison, elektryczność. Albo czekaj, patrz i czekaj cierpliwie, aż tej twojej szkole wyrośnie ząb mądrości. — Siebie pilnuj, — ot co. — Co biorę, co daję? I nie potem i później, ale teraz i już!
Pożyczył kolega ołówek, gumkę. Pamiętaj: masz zwrócić. Tobie wyświadczył przysługę, ty zaraz (niekoniecznie jemu), ale innemu. — Bierzesz, dajesz.
Mądra gra — siatkówka (dwa ognie). Przyjmujesz, podajesz, bierzesz i odrzucasz — dla wspólnego celu. — I czuwasz — wspólna piłka — starasz się podać, kto bliżej, kto lepiej i z większym pożytkiem. Dobry obywatel.
A zły obywatel złamał gałąź, cisnął w kurę cegłą, brudny zeszyt niedbałego obywatela, który ojczysty papier biały zaflejtuszył. — Albo ty swemu synowi wzór: „patrz, oto zeszyt twojego ojca z jego czasów szkolnych“.
Nie lubisz gramatyki? — Pardon, monsieur, śmierdzielu jeden.
A jesz chleb? Nie niemiecki brot, nie francuskie pę (pain), ale chleb. Niemcowi krowa daje milch, Francuzowi le (lait), a tobie mleko. — Powietrzem oddychasz, nie lerem i wetterem.
Jesteś za granicą. Nie powiem: ładnie i bogato. Podoba się słońce i niebo. Ale tu ci nagle ich kogut zagraniczny zapieje, niby tak samo: stary kukuryku,