Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wołają chłopcy: „proszę pana, biją się“. Idę zaraz, patrzę, czuwam, ale nie rozbrajam. — Bo co? — Jeżeli jednego pochwycę za rękę, to drugi skorzysta i nakładzie, więc jeszcze gorzej zły. — I co? — Niefachowo przerwę, więc oni później gdzie indziej dokończą. — Albo boją się, że przerwę i nie zdążą, więc w pośpiechu właśnie spartaczą — i zamiast doskonałego kryształu bójki otrzymuję zniekształcony, znieprawiony ochłap, fragment, ogryzek bójki wynaturzony.
Najgorszy w bójce nowicjusz: nie wie, nie przewiduje, nie umie: zaraz pięścią w nos. — Są nosy wyjątkowo krwawiące; doświadczony zapaśnik wie o tym, i dla świętego spokoju unika; a nowicjusz wpada. — Bo dorośli zaraz: „krew — zbój“. A on wcale nie żaden zbój, tylko właściwość swoista wyżej wzmiankowanego nosa.
Wiem: nie wolno zdradziecko za gardło, — nie w brzuch, — nie wykręcać głowy, — nie wyłamywać palców (w drugiej fazie bójki). Nie drzeć ubrania. Bo odzież i krzesła, sprzęty — neutralni tylko obserwatorzy. — Ale bójka sprawna, z pionem, techniczna, pogłębiona, bójka per se — dostojne, czcigodne mordobicie — — mięta. — I dlatego właśnie, przez szacunek, — nie tak często, — nie pospolitować, nie wulgaryzować. Rzadko, wyjątkowo, — gdy nie da się uniknąć, nie o smarkate sprawy, nie byle jak i o byle co.
Dlatego właśnie wymyśliłem pięć sposobów. I sil-