Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razy?“ — „No, żebym nie chlapał?“ — „Nie rozumiem“. — A on niecierpliwie: „ile razy, że potem dasz mi klapsa, po łapach, raz?“ — „Ach, tak: trzy razy powiem, ja zawsze tak — trzy“. — „Czy z tym, co już powiedziałeś?“ — „No tak“. Lekko uderzył kijem wodę i pyta się: „Czy to się liczy?“ — „Nie, lekko możesz“.
A ona niezadowolona chce zmienić miejsce. Łódź lekko się pochyliła, mała sąsiadka mocniej tylko ścisnęła moją rękę (I to był jedyny incydent). Znów skupiona cisza.
Cisza. Obrazy, zmienne krajobrazy. — Plusk. Woda, iskry, błękit. Zieleń, piasek brzegów. — Cisza. — Płyniemy.
Uśmiecham się. — „Czy poradzę sobie z czeredą?“ — A z czym tu sobie radzić? — Człowiek — ciche, dobre, łagodne, miłe, naiwne trochę stworzenie, — byle nie drażnić, nie krzywdzić, nie podjudzać, nie niewolić. — Nawet ona i on teraz cisi.
Myślę: dziwny wyraz — opieka. — Skąd wziął się, kto tak wymyślił? — Dlaczego? — Czy dopiekać trzeba i przypiekać, żeby porozumieć się i uzgodnić?
— Proszę pana, czy są smoki?
— Nie sądzę.
— Czy były?
— Nie wspominają o nich historycy; były przedpotopowe zwierzęta. — „A potop był?“ — „Różnie bywało“. — „A może jest smok na nieznanej wyspie?“ — „Wątpię: za bardzo już świat przeszukany przez człowieka“.