Strona:Janusz Korczak - Mośki, Joski i Srule.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dają na drogę pierniki, a drugich nikt nie odprowadza i nic na drogę nie daje.
Za dwa — trzy dni, gdy się poznamy, o wszystkiem już wiedzieć będziemy.
A tymczasem ustawiajmy się powoli.
— Pierwsza para: Gurkiewicz i Krause.
Nikt się nie odzywa.
— Niema — odpowiadają z tłumu.
I już ktoś prosi, aby na miejsce tego, który się nie stawił, zabrać na wieś jego dziecko, takie słabe i biedne. Bo nie wszystkie dzieci są wysyłane, bo słabych i biednych jest o wiele więcej, niż miejsc na kolonii. Słońca i lasu by dla nich nie zbrakło, tylko brak towarzystwu pieniędzy na zakup mleka i chleba.
— Druga para: Soból i Rechtleben.
— Jestem — woła Soból i pcha się przez tłum energicznie, zarumieniony z wzruszenia, staje uśmiechnięty, i pytająco patrzy w oczy.
— Zuch Soból!... Powiedz prawdę: łobuz jesteś czy nie?
— Łobuz jestem — odpowiada ze śmiechem, i zwracając się do siostry, która go odprowadziła, wydaje rozkaz: „Już dobrze, możesz iść do domu“.
Ośmioletni chłopiec, który pierwszy raz wyjeżdża sam na wieś, który potrafi się przepchać przez tłum dorosłych i staje umyty czysto, uśmiechnięty, gotów do drogi, musi być zuchem i miłym łobuzem. Tak też było. On najprędzej nauczył się słać łóżko, grać w domino, — nigdy nie było mu