Strona:Janusz Korczak - Ludzie są dobrzy.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wił dziadziuś, kiedy pokazał książkę, którą się całuje, bo napisane w niej:
— Jerozolima. Ziemia Izraela.
Wszystko, — ziemia, niebo, świerszcze, słońce, winogrona, — gwiazdy i człowiek — i tysiąc lat, znów tysiąc lat — wszystko to jest Ojczyzna.

∗             ∗

Przyszli: chaluc i szomeret.
— Co u was słychać? Jak wam się tu dzieje?
Wesół. Żartuje. Udaje, że nie widzi, że ciasno i biednie u nich.
— Hoho. Urosłaś. Prędko rośniesz. Niezadługo pokryjesz się kwiatami, na nosie wyrośnie ci gałąź z pomarańczą. Stań przy mnie: zobaczymy, kto wyższy.
— Dzieci kazały cię pozdrowić. Pytają się, kiedy wrócisz do nich.
Przecież przyszli do mamy, a tylko do niej mówią. Ale mama nie dziwi się, — uśmiecha się, — jak dawniej.
Znów się uśmiechnęła.
Niby do niej mówią tylko, ale chcą zostać z mamą. Na pewno chcą coś ważnego powiedzieć. Będzie jakaś nowina, może wesoła nowina?
To właśnie ten patrzał na nią wtedy w jadalni i powiedział po hebrajsku, ale nie rozumiała, domyśliła się, że żałuje, że tatuś nie wrócił, a lubi ją, bo jest córką tatusia.
— Już ci łatwo w szkole? Wszystko już rozumiesz?