Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przezemnie zmartwień. A teraz ją zjedli. Dlaczego nie panowałem spokojnie, jak wszyscy królowie? Byłbym żył spokojnie, nie byłoby wojen i nieszczęść. To ja jestem winien wszystkiemu.
Wreszcie zniecierpliwiony król Alfons Brodaty zażądał formalnie, żeby Maciuś powiedział, czego chce.
— Czy wasza królewska mość chce zabrać głos? — pyta się Maciusia lord Pux.
— Owszem, na znak żałoby po królowej Kampanelli proponuję odłożyć posiedzenie do jutra.
Nie wypadało odmówić. Zgodzili się, chociaż niechętnie. Ponieważ trumny nie było na wyspie, złożono kości królowej i rybaczki do skrzynki od wina, i w małej kapliczce odbyło się nabożeństwo.
Spotkał się Maciuś z Klu-Klu pod mirtowem drzewem.
— Gniewasz się na mnie Maciusiu?
— Droga Klu-Klu, nie ja, a wy powinniście się gniewać. Gdyby nie ja, żyłabyś spokojnie w kraju Bum-Druma. Przezemnie odbyłaś podróż w klatce z małpami, przezemnie siedziałaś w więzieniu. Przezemnie zaczęłaś myśleć o nieszczęsnych reformach.
— Maciusiu, co też ty pleciesz. Przecież to największe szczęście żyć, pracować i walczyć, żeby lepiej było na świecie.
Maciuś westchnął.
— Pracuj, Klu-Klu.
— No, a ty?
— Jadę na bezludną wyspę.
— Dlaczego? — krzyknęła przerażona Klu-Klu.