Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy zerwali się z miejsc.
— Ależ on nas zamęczy.
— Żywi stąd nie wyjdziemy.
— Czy myśli tu nas trzymać cały rok?
— Ja wyjeżdżam: ciotka mi ciężko zachorowała, muszę jechać.
— A ja muszę jechać, bo mają mi robić operację ślepej kiszki. Doktór pozwolił tylko tydzień tu być.
— Ja też się bardzo śpieszę, bo mi się synek urodził: o, tu mam nawet fotografję.
— Jutro jest wesele mojej siostry; muszę jechać, bo się obrazi.
Każdy z królów patrzy tylko, jakby się wymknąć Puxowi. Ale gdy Pux powiedział, że pięć minut upłynęło, zrobiło się zupełnie cicho.
— Kto chce zabrać głos: który z dziesięciu punktów wybrać pod obrady, jako pierwszy?
Nikt.
— Kto chce zabrać głos? Pytam się po raz drugi.
Cisza.
— Po raz trzeci: kto chce zabrać głos? — pyta się lord Pux.
Nagle pod stołem, przy którym odbywały się narady, coś się poruszyło. Wyłazi z pod stołu król Maciuś i mówi:
— Ja proszę o głos.
Królowie zdębieli i napewno pospadaliby z krzeseł, ale lord Pux ani drgnął, — tylko spojrzał na nich, — i zwrócił się do sekretarki z rozkazem: