Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Pije Maciuś słodką herbatę, je bułkę z kiełbasą, rozmawia o tem i owem. Czeka, kiedy zaczną znów rozpytywać, kim jest i skąd przybył. Ale się nie pytają — tem lepiej.
— Przynieś Janek, zamieć Janek, podaj, odstaw, zawiąż, wylej.
Probują, czy posłuszny, zwinny, rozgarnięty. Najpewniej uciekł z domu i nie chce się przyznać. Taka przyszła moda, że dzieci zhardziały, że byle co — uciekają. Powłóczy się, wygłodzi — i wraca. Rodzice zadowoleni, że się nic złego nie stało, i już ostrożniejsi; a chłopak też nauczony, żeby nie brykać za wiele.
— Pobędzie trochę, oswoi się, to i wyśpiewa. A tymczasem przydać się może. Byle był uczciwy.
Uczciwy. — Resztę przynosi, jak trzeba, kiedy coś kupuje. Cichy, — mówi mało, — tylko jeść nie chce.
— Jedz Janek. Widzisz przecież, że nie brakuje. Wstyd nam robisz przed sąsiadami: chudy taki — pomyślą, że cię głodzimy.
— Nie mogę: zęby mnie bolą.
A Maciuś ciągle patrzy w lustro. Ucieczka