Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czego w wieży jest jasno, chociaż niema ani jednego okna.
Patrzy Maciuś, a wysoko ktoś siedzi — jakiś człowiek — ma płaszcz z szarego płótna i sznurem przewiązany.
Już schodzi. Schodzi szybko, — ale jak, — Maciuś nie wie; bo płaszcz zasłania szczeble. Zesuwa się zręcznie, jakby sfruwał, nie widać, żeby stawał na szczeblach: zresztą musiałyby się złamać.
Nie wie Maciuś: wszystko tak szybko, tak nagle się stało — w mgnienie oka. I oto stoi przed Maciusiem podróżny starzec z bardzo długą brodą. Patrzy na Maciusia, ale strasznie smutnym wzrokiem, jakim nawet smutny król nigdy na niego nie spojrzał.
I Maciusiowi nie wiedzieć skąd, przyszła do głowy myśl:
— To jest reformator, któremu się nie udało.
Starzec podniósł rękę do góry, odrazu zrobiło się zupełnie ciemno. I usłyszał Maciuś jakby tysiąc naraz głosów, krzyków, płaczów, śmiechów, taki szum. I w ciemności zobaczył Maciuś tarczę zegara z cyframi godzin, które się same świeciły — i powoli posuwały się dwie ogniste wskazówki zegara: duża i mała.
Patrzy na zegar, nie może oczu oderwać, a w uszach hałas — i nie wie Maciuś, jak długo to trwało.
Nagle zapaliła się przy ziemi mała zielona lampka, i zobaczył Maciuś żelazną klapę. Podróżny nachylił się, podniósł ją lekko. A tam prowadzi znów jakaś drabina, ale głęboko, że końca nie