Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Maciuś znał historję nieszczęsnego królewskiego lokaja — i pomyślał:
— Jak też wygląda owad, który tak rozgniewał wtedy króla.
Ale nie było czasu długo myśleć, bo nagle kapral zawołał:
— Chowajcie się, porucznik idzie.
Wepchnięto ich w kąt wagonu i przykryto.
Sprawdzano odzież — i tak się jakoś stało, że zbywało coś temu i tamtemu, a że w wagonie był jeden żołnierz — krawiec, a zamiłowany w swym zawodzie, więc z nudów wziął się chętnie do uszycia dla ochotników żołnierskiego uniformu.
Gorzej było z butami.
— Słuchajcie chłopcy, czy wy naprawdę myślicie wojować?
— Na to jedziemy.
— Tak to tak, — ale marsze są ciężkie. Buty dla żołnierza — to pierwsza rzecz po karabinie. Dopóki nogi masz zdrowe, toś żołnierz, a natrzesz je sobie, toś dziad. Zdechł pies. Na nic.
Tak sobie gwarząc, jechali powoli. Przystanki były długie. To ich zatrzymywano na stacjach godzinę i dłużej, to stawiano na boczne szyny, aby przepuścić ważniejsze pociągi, to cofano na stacje, które już przejechali, to zatrzymywano o parę wiorst przed dworcem, bo linje były zajęte.
Żołnierze śpiewali, ktoś grał na harmonji w sąsiednim wagonie. Nawet tańczyli na licznych postojach. A Maciusiowi i Felkowi czas tembardziej się dłużył, że ich nie wypuszczano z wagonów.
— Nie wychylajcie się, bo porucznik zobaczy.
Maciuś czuł się tak zmęczony, jakby nie jeden,