Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I mów mi: ty.
— Rozkaz, wasza królewska mości.
— Już nie jestem królem. Jestem poczekaj — jakby się tu nazwać. Jestem Tomcio Paluch. Ja na ciebie — Felek, ty na mnie Tomek.
— Rozkaz, powiedział Felek, łykając pośpiesznie kawałek odgryzionego łososia.
Postanowiono: dziś w nocy o godzinie drugiej Maciuś będzie przy kracie.
— Słuchaj Tomek, jeśli nas ma być dwóch, to prowizji musi być więcej.
— Dobrze, — odparł Maciuś niechętnie, — bo wydawało mu się, że w tak ważnej chwili nie przystoi myśleć o żołądku.
Skrzywił się zagraniczny guwerner, gdy ujrzał na policzku Maciusia ślad malin, pamiątkę po pocałunku z Felkiem, ale że i do pałacu dotarło zamieszanie wojenne, — nic nie powiedział.
Rzecz niesłychana: ktoś z królewskiego kredensu ściągnął wczoraj dopiero rozpoczętą butelkę koniaku, doskonałą kiełbasę i połowę łososia. Były to specjały, które zagraniczny guwerner wymówił sobie z góry, gdy obejmował posadę nauczyciela następcy tronu jeszcze za życia starego króla. I oto dziś po raz pierwszy wszystkiego tego był pozbawiony. Bo choć kucharz pragnął bardzo zastąpić stratę, ale trzeba było napisać nowe zapotrzebowanie, na którem zarząd pałacowy winien był przyłożyć stempel, podpisać je miał ochmistrz dworu — i wówczas dopiero na rozkaz naczelnika piwnic można było otrzymać nową butelkę. Jeżeli zaś ktoś się uprze i zechce wstrzymać pozwolenie