Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poczekaj ty złodzieju, ty kłamczuchu, ty oszuście. Odpowiesz ty mi za wszystko.
Wpadł Maciuś do pokoju dziennikarza. Przy biurku siedział dziennikarz, a Felek leży na kanapie i pali cygaro.
— A, i ty tu jesteś — krzyknął raczej, niż powiedział Maciuś. Tem lepiej, rozmówię się z wami dwoma. Coście wy zrobili?
— Wasza królewska mość zechce spocząć — zaczął swoim cichym, miłym głosem dziennikarz.
Maciuś drgnął. Teraz już był pewien, że dziennikarz jest szpiegiem. Dawno mu to już serce mówiło, ale teraz zrozumiał wszystko.
— A masz, ty szpiegu! — krzyknął Maciuś i już miał strzelić do niego z rewolweru, z którym się od czasu wojny nie rozstawał, — gdy szpieg błyskawicznym ruchem schwycił Maciusia za rękę. Kula uderzyła w sufit.
— Dzieciom się rewolwerów nie daje — powiedział z uśmiechem dziennikarz, i tak mocno ścisnął rękę Maciusia, jakby mu mięso odchodziło od kości. Ręka się sama otworzyła, dziennikarz rewolwer schował do biurka i zamknął na klucz.
— Teraz możemy spokojnie porozmawiać. Więc co wasza królewska mość ma mi do zarzucenia? Że broniłem waszej królewskiej mości w mojej gazecie, że uspokajałem i tłómaczyłem; że chwaliłem Klu–Klu, za to wasza królewska mość nazywa mnie szpiegiem i chce do mnie strzelać.
— A to głupie prawo o szkołach?
— Cóż ja winien? Przez głosowanie postanowiły tak dzieci.