Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja jestem posłem i chcę odpowiedzieć, że nam wcale nie było dobrze. Nie było żadnych zabaw, jedzenie było złe, a jak padał deszcz, to się z sufitów lała na łeb woda, bo dachy były dziurawe.
— I bielizny nie zmieniali — krzyknął ktoś.
— Pomyje nam dawali na obiad.
— Jak świniom.
— Nie było żadnego porządku.
— I jeszcze nas bili.
— I zamykali za byle co w komórce.
Znów zaczął się taki krzyk, że trzeba było przerwać na dziesięć minut posiedzenie.
Wyrzucono czterech posłów, którzy najwięcej hałasowali. I dziennikarz w paru słowach wytłomaczył, że odrazu trudno było wszystko zupełnie dobrze urządzić, że na przyszły rok będzie lepiej. I prosił, żeby posłowie mówili, czego chcą.
Znów hałas:
— Ja chcę trzymać gołębie — krzyczy jeden.
— A ja psa.
— Żeby każde dziecko miało zegarek.
— I żeby dzieciom wolno było telefonować.
— I żeby nas nie całowali.
— Żeby nam bajki opowiadać.
— Kiełbasę.
— Salceson.
— Żeby nam wolno było późno chodzić spać.
— Żeby każdy miał swój rower.
— Żeby każde dziecko miało swoją szafkę.
— I więcej kieszeni. Mój ojciec ma trzynaście kieszeni, a ja tylko dwie. Mnie się nic nie mieści, a jak zgubię chustkę do nosa, to krzyczą.
— Żeby każdy miał trąbę.