Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Z ciężkiem sercem wracał Maciuś do stolicy. A i powitanie nie było przyjemne. Już na stacji zauważył Maciuś, że coś się święci. Dworzec obstawiony był wojskiem. Mniej było flag i kwiatów. Prezes ministrów miał minę trochę zakłopotaną. Był i prefekt policji, który dawniej nie przychodził na powitanie Maciusia.
Siedli do samochodów i jadą, ale innemi ulicami.
— Dlaczego nie jedziemy ładnemi ulicami?
— A bo tam są pochody robotników.
— Robotników? — ździwił się Maciuś, który przypomniał sobie wesoły pochód dzieci, które wyjeżdżały na lato do domów, które im w lasach wybudował. — A dokąd oni wyjeżdżają?
— Oni nie wyjeżdżają, przeciwnie, dopiero niedawno wrócili. To są ci, którzy budowali domy dla dzieci. Już zbudowali te domy i teraz nie mają roboty, więc robią awantury.
I nagle zobaczył Maciuś ten pochód. Szli robotnicy z czerwonemi sztandarami i śpiewali.
— Dlaczego oni mają czerwone sztandary. Przecież narodowe sztandary nie są czerwone.
— Robotnicy mają we wszystkich państwach