Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nic tylko piasek i piasek. Jak w morzu woda, tak tu piasek.
W ostatniej wsi był jeszcze mały oddział białych żołnierzy i parę sklepów białych ludzi. Powiedzieli im, że są podróżnikami i jadą do kraju ludożerców.
— A no, chcecie, to jedźcie. Było dużo takich, którzy jechali, ale nie pamiętamy, żeby kto wracał.
— A może nam się uda — powiedział Maciuś.
— Probujcie, ale żebyście nie mieli do mnie pretensji, że was nie uprzedziłem, nie ostrzegłem. To bardzo dzicy ludzie, do których wy jedziecie.
Murzyński książe kupił trzy wielblądy i pojechał, żeby wszystko przygotować, a ich zostawił i kazał czekać, aż wróci.
— Słuchajcie, — powiedział oficer małego garnizonu. Wy mnie nie oszukujcie, bo ja jestem cwaniak. Wy nie jesteście zwyczajni podróżnicy. Jedzie z wami jakichś dwóch małych chłopaków, jakiś staruszek. I ten dzikus, który z wami przyjechał, to musi być jakaś bardzo ważna osoba. On ma w nosie taką muszlę, jaką wolno nosić tylko, jeżeli ktoś z królewskiej rodziny.
A no, widzą, że niema co, więc powiedzieli wszystko.
Ten oficer słyszał już o Maciusiu, bo przychodziła poczta raz na parę miesięcy i przywoziła gazety.
— Tak, to co innego. Może wam się uda, bo przyznać muszę, że oni są bardzo gościnni. I mówię z góry, że albo wcale nie wrócicie, albo dostaniecie strasznie dużo prezentów, bo oni mają