Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja mam najniebezpieczniejsze węże i krokodyle. Moje krokodyle są wielkie i długo żyją.
— Ja mam tresowanego słonia. On występował w cyrku, kiedy był młody. On jeździł na rowerze, tańczył i chodził po linie. Teraz jest trochę stary, więc mogę go taniej sprzedać. A dzieci będą miały wielką uciechę, bo może je wozić; a dzieci bardzo lubią jeździć na słoniu.
— O niedźwiedziach proszę nie zapominać — mówi specjalista od niedźwiedzi. — Mogę sprzedać cztery zwyczajne i dwa białe niedźwiedzie.
Ci kupcy dzikich zwierząt — wszyscy byli dzielni myśliwi, a między nimi był jeden prawdziwy indjanin i dwóch murzynów. I dzieci z całej stolicy ciekawie im się przyglądały i cieszyły, że król tyle dla nich ciekawych zwierząt kupuje.
Aż tu raz na naradę przychodzi murzyn taki czarny, jakiego jeszcze nie było. Tamci murzyni byli ubrani zwyczajnie i mówili europejskiemi językami; oni trochę mieszkali w Afryce, a trochę w Europie. A ten ani słowa nie mówił, żeby go można zrozumieć, ubrany był w muszle i prawie goły, a we włosach miał tyle różnych ozdób z kości, że trudno było uwierzyć, że taki ciężar może uradzić na głowie.
W państwie Maciusia był jeden bardzo stary profesor, który znał pięćdziesiąt różnych języków. Więc posłali po niego, żeby przetłomaczył, czego chce ten strasznie czarny murzyn. Bo ci zwyczajni murzyni też nie mogli go zrozumieć, a może nie chcieli tłomaczyć, żeby sobie nie psuć interesu.
Bo książe murzyński — tak — to był prawdziwy książe, powiedział: