Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

często jego ojciec. Maciuś nie lubiał wtedy, gdy ojciec tak patrzał. A teraz było mu przyjemnie.
— Tak, tak Maciusiu, bardzo się ździwiłeś, kiedy ci powiedziałem, że nie chciałem z tobą wojować, a wojowałem. Bo ty myślisz jeszcze, że królowie mogą robić, co chcą.
— Wcale tak nie myślę. Wiem, że nam wiele rzeczy każe robić etykieta, a wiele — prawo.
— Ach, więc wiesz. Tak, my sami wydajemy złe prawa, a potem musimy się do nich stosować.
— A czy nie można dobrych praw wydawać?
— Można, trzeba. Młody jesteś, Maciusiu. Ucz się i wydawaj dobre, mądre prawa.
I król wziął rękę Maciusia, położył na swojej ręce, tak jakby porównywał swoją dużą z Maciusiną małą, — potem pogłaskał ją jakoś bardzo czule, nachylił się — i pocałował rękę Maciusia.
Maciuś się strasznie zawstydził, a król zaczął mówić prędko i cicho:
— Słuchaj Maciusiu. Mój dziadek dał ludowi wolność, ale nie było dobrze. Jego zamordowali, a lud dalej nie był szczęśliwy. Mój ojciec wzniósł wielki pomnik wolności. Zobaczysz go jutro: jest ładny, ale cóż z tego, kiedy dalej są wojny, są biedni, są nieszczęśliwi. Ja zbudować kazałem ten wielki gmach parlamentu. I cóż, nic. Dalej jest to samo.
Nagle jakby sobie coś przypomniał.
— Wiesz Maciuś, zawsze my źle robili, że dawaliśmy reformy dorosłym, sprobuj ty od dzieci, może ci się uda... No śpij drogie dziecko. Przyjechałeś, żeby się zabawić, a ja ci głowę zawracam po nocy. Dobranoc.