Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rodu... Czas szybko płynie. Dwadzieścia lat — okres bardzo krótki... Toć pamiętamy doskonale nasze krótkie spodeńki i sukienki do kolan. Bacik, lalka — prawda — zdaje się nieledwie, żeśmy je wczoraj dopiero porzucili?..
Znów dwie osoby opuściły swe miejsca przy stole, a pozostałe z niesmakiem odsunęły talerze.
— Nie znoszę frazesów, zdań niewyczutych, które wiszą jak szyldy jaskrawe, których jednak nikt nie widzi, bo przechodzi obok po kilkanaście razy na dobę; zdań, które przypominają mi szlak na misce, w której się myję, albo kwiat na dzbanku od wody, lub na innem naczyniu...
O, tego już zanadto, panie profesorze — zaprotestował po raz drugi ogólnie szanowany (5000 rocznie). Trzeba się liczyć ze słowami.
— Przepraszam, nie powiedziałem nic ponad to, co się mieści w przyjętem z takim szacunkiem przez was zdaniu: dzieci — to przyszłość narodu. Gdyby pan powiedział, ogryzając kostkę pieczonego kuraka: «dziecko — to bardzo kosztowna, ale zarazem miła rozrywka» — byłoby mnie niezmiernie przykro, ale mimo to milczałbym, jak mur. Gdybyś pan powiedział: «ma się dzieci, boć człowiek żonaty zwykle ma dzieci, bo tak jest przyjęte, i to jakoś samo z siebie się robi» — nie przerwałbym ciszy nawet westchnieniem.
— Jesteś pan człowiekiem krańcowym.