Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być zwierzeniami, bo szeptały cicho, a zwierzenia były zapewne radosne, bo śmiały się bezustannie.
Jasne promienie słońca, zieleń młodych listków, wróbelki i te dwie wiośniane postacie — tworzyły sielankę.
I w sercu mym głośniej zadzwoniła moja pieśń słoneczna.
— Miłe dziewczątka — szepnąłem nieśmiało — pozwólcie mi skostniałe w szronie życia serce rozgrzać w promieniach waszej majowej swobody. Niech odtają sople życiowych zawodów mej duszy, niech pod czarodziejskim blaskiem młodości waszej zatli się w mym sercu iskierka dawnych nadziei i mistycznych rojeń. Rozmawiajcie głośno, a ja siedzieć będę cichutko i słuchać będę, a może z suchego oka łza rozrzewnienia spłynie i zrosi pofałdowane troską czoło.
Wiedziałem, że łza nie może spływać na czoło, ale wiedziałem także, że nie przysłuchuje mi się czułe ucho przeżytego krytyka, lecz młodość świeża zielonych listków, słońce, wróbelki i... owe dziewczątka.
Patrzały na mnie rozrzewnione, strwożone.
Gdy nagle zbliżył się krokiem zamaszystym mężczyzna w sile wieku i, ilustrując pełne grozy wyrazy, silnym potrząsaniem grubej laski, rzekł:
— W biały dzień, o trzy kroki od rodzi-