Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ce — i znów tym bratnim splotem kłamią bezwstydnie: bo jeden drugiego utopiłby w łyżce rycynowego oleju. To jest oburzające! Nawet się nie zarumienią!
Mój jegomość przystanął, wytarł nos w kraciastą chustkę i dalej perorował:
— Albo te dekoracje. Postawią zielony badyl, i to ma być drzewo; zawieszą na niebiesko pomalowaną szmatę, i to ma być niebo. I to ustawianie dekoracji odbywa się w tajemnicy, za kurtyną, bo ciebie, widza, mają za bałwana, który temu wszystkiemu uwierzy.
— No, a cyrk?
— Cyrk — to zupełnie co innego. W cyrku jak linoskoczka spada z trapezu, to sobie naprawdę kark kręci i nie idzie na kolację, a jak wychodzi na arenę koń — to to jest koń, a nie przyjaciółka jakiegoś plutokraty. Jak ci się błazen przebierze za pana, albo za podlotka — to niema w tem chęci ocyganienia widza, ale jest satyra. Bo iluż to mamy błaznów między panami. Tak, tak. Sam się przekonasz. Nauczę cię rozumieć cyrk, mój kochany.
Weszliśmy do cyrku.
Przedstawienie się rozpoczęło.
— A teraz uważaj... Powiedz mi przede-