Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc on tyle się nabiedził, naorał i nagłodził dla takiego głupstwa?
— A przecież my mamy nasze izby i nasz chleb — rzekli.
— Ale ja was kocham i chcę mieć was u siebie i ugościć.
Pogłupieli wszyscy. Usiedli, zakłopotani. A pospodarz tak nalegał, że choć z niechęcią, jednak jedli trochę. Dziwnie im było: oto jedli to, czego nie zapracowali.
Ten pokój, wybudowany przez Afrona, był to pierwszy salon, a te sery i chleby — pierwszy poczęstunek.
Wiedział Afron, co robi. Oj, wiedział, psia wiara.
Nie odrazu ludzie go naśladować zaczęli, ale gadali, myśleli. A bies ich drugi i trzeci raz do siebie prosił i taki był rozradowany, kiedy jedli jego sery i jego chleby, że ludzie pomyśleli w końcu:
— Musi to być widać wielka przyjemność, kiedy mi ktoś mój chleb zjada.
I zaczęli próbować między sobą:
— Na, masz, jedz, zobaczę, czy się będę cieszył.
Ale ani ten, który zjadał, ani ten, któremu zjadano — żadnego zadowolenia nie odczuwali;