Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mie można było zbierać. I powoli różne robiono ulepszenia...
Aż tu biesy zobaczyli, że jakoś zanadto się postęp między ludźmi podnosi, więc gwałt podnieśli wielki i naradę walną zwołali.
— Co zrobić, — powiadają — aby zepsuć to wszystko, co ludzie zrobili?
Ten radzi to, ten owo, ale wszystko jakoś było niedobre. Aż tu wstaje jeden djabeł kusy, z wielkiemi uszami, gapowaty, i powiada:
— Puśćcie mnie na ziemię. Zobaczycie, że im wszystko popsuję.
A biesy w śmiech, bo to był najgłupszy djabeł i nazywał się Afron.
— A no, mówią, idź, niech ci skórę wygarbują.
A trzeba wiedzieć, że w on czas djabły nijakiej jeszcze nad ludźmi władzy nie mieli.
Zeszedł tedy ów djabeł na ziemię i do wsi przyszedł.
— Jestem — powiada — zdaleka, chcę być z wami.
Akurat nazajutrz miał być podział roczny ziemi. Więc dano mu jedną izbę i kawał roli, i Afron pracować zaczął. I tak trwało parę tygodni.
Aż raz wieczorem na zebraniu, powiedział Afron: