Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cicho, smutno, głucho było teraz tam, gdzie panowało wesele.
Pozostałe przy życiu ptaki zdawały się przeczuwać skon blizki, patrzały trwożnie na zmarłych towarzyszów i czekały, rychło li i im koniec przyjdzie.
I stało się oto, że przedostatnia ptaszyna oczy zamknęła i cicho, jakby ulegając wyrokowi, z którym nie można walczyć, bo i po co? legła w kąciku klatki pustej i martwej zdala od ptaków wypchanych, które rozsiadły się tam, gdzie dawniej były żywe.
I została tylko jedna jedyna — żywa, jedna z tej zawiei słonecznej, i ta już potem żyła, żyła, żyła — pośród trupów.
Człecze ptaszniku, zamierać będzie i musi liczne ptactwo twej duszy, pomnij jednak nie wypychaj trupów, sypiąc w nie trociny, kładąc paciorki miast oczów — i zachowaj jednego, ostatniego skrzydlate go duszy mieszkańca, ale niechże nim nie będzie — gawron.