Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hessa niebardzo lubię. Siedzi zupełnie gdzieindziej i mało go widzę i prawie nie rozmawiam. Dziki jest w zabawie i żartach i musi być bardzo biedny.
Ale ździwiło mnie, że pierwszy raz płacze. Naprawdę mu łzy płynęły. Potem znów siedział zasępiony.
Patrzę się raz i drugi i na pauzie podchodzę.
Kiedy byłem nauczycielem, dziwiłem się, że jeśli kogoś słusznie, czy w pośpiechu ukarzę, zaraz się zbierze gromadka, i mówią i pocieszają. Nawet najgorszy znajduje wśród najlepszych jakby sprzymierzeńców. Przeciw mnie.
Mówię:
— Nie bawić się z nim, ręki nie podawać.
A oni przeciwnie.
Dopiero teraz rozumiem.
Nauczyciel tylko oskarża, więc musi przecie ktoś bronić. Bo się wie, że choć nic nie mówi, mógłby na swoją obronę też coś powiedzieć. U dorosłych nawet największy zbrodniarz ma obrońcę.
Niestarannie napisał w nowym zeszycie. To dziwne. Nawet największy leń i niedbaluch z początku zawsze się stara.
No i co?
Matka mu chora. Jeśli zawsze brzydko pisał, więc teraz tembardziej. A przecie są, że choćby najładniej chcieli, nie potrafią ładnie. A jeszcze papier niedobry w tanim zeszycie, albo stalówka stara, atrament blady, bibuła mażąca.
Akurat mam nowy zeszyt, więc dałem. Tak się