Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podszedł Karol, i mówiliśmy o szkole. — Jakie tam są nauczycielki, jakie tu, jakie tam są książki, jakie tu.
Było bardzo przyjemnie. Ale wuj Piotr już widzi, że stoimy, więc prędko odchodzę, żeby się znów nie przyczepił.
Potem kazali Marychnie śpiewać. Nawet się nie wstydziła. — Jak śpiewa, to oczy podnosi do góry, jakby w niebo patrzała. I uśmiecha się.
Znów rozmawialiśmy. Bo Stefan mówi, że na ich podwórku mają trzy sanki. — Jedne duże, że dwóch może się wozić.
Mówi do Marychny:
— Przyjdź, będę cię woził.
I dobrą ślizgawkę mają. Wszystko na ich podwórku. Nie lubię, jak kto za wiele opowiada.
I tak się skończył mój bal.
I ta pani, ta ciotka, zabrała Marychnę i poszli. A mama mówi:
— Możebyś już poszedł spać?
Wcale się nie upierałem, tylko się pytam:
— Gdzie?
A mama:
— Do Górskich.
Rodziców Karola.
— Jutro trzeba do szkoły.
Widzę, że jak powiem, że jeszcze troszkę, to mi mama pozwoli, ale co będę robił? — Spać się chce i nudno.
Irena odrazu po kolacji też poszła. A ja spałem z Karolem.